Pot i łzy, siniaki i otarcia, muzyka disco i kule dyskotekowe, niezapomniane przeżycia i mocne doznania – to tylko niektóre z wielu słów, którymi mogłabym opisać jazdę na czterech kółkach z kolorowymi sznurówkami. Pora sprawdzić czy czas nie tylko leczy rany, ale czy też nie wymazuje beztroskich dziecięcych wspomnień z naszej pamięci. Najlepsze historie tworzy życie, a przed Wami jedna z nich.
Przeżyłam. To była moja pierwsza myśl po zdjęciu wrotek. Zaraz po niej pojawiło się: „było naprawdę super”. Niedawno po raz pierwszy odwiedziłam wrotkarnie. Byłam sceptycznie nastawiona do jazdy. Nie sądziłam, że może mi się to spodobać, bo odkąd pamiętam byłam zwolenniczką łyżworolek. Latem spędzałam godziny jeżdżąc po swoim rodzinnym mieście. To nie była chwilowa zajawka, wszyscy moi znajomi z podwórka mieli swoją parę jednośladów i przez kilka lat, co wakacje wynajmowaliśmy je z dna szafy, by następnie śmigać w nich całe dnie. Od tamtej pory minęło sporo czasu, więc bałam się spróbować tego ponownie. Gdy założyłam wrotki, od razu poczułam, że to nie będzie takie proste. Do tej chwili byłam pewna, że sobie poradzę, bo przecież wcześniej jeździłam na łyżworolkach, a co zimę wymiatam na łyżwach, więc powinnam mieć tę umiejętność w małym palcu. Gdy w końcu ruszyłam na tor, co chwile gubiłam równowagę i oczami wyobraźni widziałam każdy kolejny upadek. Obok mnie przejeżdżał instruktor. Swoją profesjonalną jazdą motywując do wiary w swoje możliwości. Dzięki niemu przestałam zastanawiać się co złego może się stać i po prostu dobrze się bawiłam.
Jeżdżąc tak w kółko i słuchając muzyki z lat 70. przypomniałam sobie o serialu „Soy Luna”. Myślę, że miał on duży wpływ na powrót popularności tej rozrywki, ponieważ bohaterowie produkcji Disneya spędzają swój wolny czas właśnie na torze wrotkarskim. Ale nie tylko on przyszedł mi na myśl. Swego czasu w Ameryce popularny był roller derby. W serialach „Bunheads” i „The Fosters” żeńskie postaci trenowały właśnie ten sport. W 2009 roku na ekranach kin zobaczyliśmy „Whip It” w debiutanckiej reżyserii Drew Barrymore. Produkcja przedstawia młodą dziewczynę, która pomimo marzeń matki, by stać się miss piękności, potajemnie dołącza do drużyny roller derby. Bohaterka nie odnajduje się w otaczającej rzeczywistości, a szczęście i spełnienie znajduje w sporcie pełnym agresywnego kontaktu z drugim człowiekiem.
Dla osób, które nie mają pojęcia o czym teraz czytają spieszę z wyjaśnieniem: roller derby to sport wrotkarski, a dokładniej godzinny wyścig odbywający się na owalnym torze. W rozgrywce bierze udział po 5 osób z obu rywalizujących ze sobą drużyn. Zawodnikami są jeden jammer (inaczej ścigacz) i 4 blokerki. Punkty zdobywa tylko jammer, a zadaniem blokerek jest tworzenie blokady dla ścigacza z przeciwnej drużyny. W Ameryce na przełomie lat 60. i 70. nastąpił rozkwit mody na wrotki. Była to jedna z najbardziej popularnych rozrywek. Ludzie tłumnie spędzali tak swój wolny czas, jeżdżąc na wielkich halach w rytm muzyki disco, ubrani w kolorowe, skąpe i obcisłe stroje.
A teraz powróćmy do mnie balansującej na skraju życia i śmierci na torze. Po 50 minutowej jeździe, gdy już zdjęłam z nóg wrotki, momentalnie doszłam do wniosku, że naprawdę chcę tu wracać. Pierwszym, co zrobiłam po powrocie do domu było wpisanie na YouTube hasła “roller skate”. Przez dwie godziny przeglądałam zapierające dech w piersi filmiki instruktażowe. Do tej pory nie sądziłam, że można tak szaleć na wrotkach. Uważam to za oryginalny sposób na nudę, ale też na rozwijanie siebie. Potrzebna jest do tego spora dawka samozaparcia i dyscypliny. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie tak wysoko skakać lub robić inne imponujące triki. Za cel najbardziej możliwy do osiągnięcia postawiłam sobie opanowanie płynnej jazdy do tyłu. Trzymajcie za mnie kciuki! Pasjonatom aktywnego spędzania wolnego czasu gorąco polecam odwiedzenie wrotkarni, których w Polsce coraz więcej. Nie pożałujecie.
red. z magazynu #kulturalnie Małgorzata Plutyńska
fot. Aleksandra Baran