[b]Ośrodek Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych „Rozdroża”
STOP! Galeria
zaprasza na:
"Monidło" – wstępna próba rehabilitacji
wystawa poświęcona fenomenowi kolorowanych portretów fotograficznych
Termin: 24.02.2011 r. (czwartek) godzina: 19:00
Kuratorzy: Andrzej Różycki, Marcin Sudziński[/b]
#1c
Do wystawy zgromadzono około 30 oryginalnych prac pochodzących z archiwów prywatnych osób. Nawiązano kontakt z osobami zajmującymi się wytwarzaniem i sprzedażą kolorowanych portretów (tzw. monideł), które wypożyczyły bądź też bezpośrednio włączyły się w działania wokół wystawy. Została opracowana forma ekspozycji: prezentacja prac na ścianach (passe-partout przymocowane bezpośrednio do ściany) oraz gabloty z akcesoriami do retuszu oraz negatywami i odbitkami. Zaprezentowany zostanie także fragment filmu Antoniego Krauzego (1969), którego fabuła oparta jest o opowiadanie Jana Himilsbacha.
Wystawa czynna do 25 marca 2011.
#2c
[b]MONIDŁO – WSTĘPNA PRÓBA REHABILITACJI
Andrzej Różycki [/b]
Pojęciem „monidło” potocznie posługują się, co ciekawe, wyłącznie ludzie z większych miast, ludzie zazwyczaj wykształceni. Tego określenia całkowicie nie znają natomiast ludzie wsi i małych miasteczek. Mało tego – nie znają, nie używają, nie wiedzą o takim utytułowaniu obrazów fotograficznych, ludzie posiadający owe monidła.
Osoby zamawiające, czy pragnące zamówić portrety rodzinne do własnego domu, nie słyszeli o nazwie „monidło” z ust osób realizujących zamówienie. Nazwa „monidło” wzięła się z całą pewnością ze środowiska fotografów, rzemieślników z zakładów usługowych uprawiających fotografię. Nie wykluczone, że to określenie, najczęściej odnoszące się do portretów ślubnych, choć nie tylko, wzięło się ze złośliwości, czy uszczypliwości, tych, którzy taką podkolorowaną fotografią się nie parali. Ta część fotografów albo nie umiała, albo miała wystarczającą klientelę, by nie zajmować się monidłami. Być może było to ujmą. Nie mniej było to określenie funkcjonujące wyłącznie wewnątrz grupy twórców – rzemieślników znających technikę powstawania monidła. Używanie tego pojęcia mogło służyć jako żargonowe określenie, skrót językowy pewnego typu zlecenia – dobrego jak każde inne. Nie musiało pierwotnie posiadać konotacji negatywnych, a może wręcz oznaczało podziw, że taką umiejętność pozyskiwania klienteli posiadała pewna grupa fotografów.
Pojęcie „monidło” z całą pewnością pochodzi jednak od zdolności mamienia. Rozszyfrowanie dziś tego pojęcia bez szerszych badań jest poważnie utrudnione. Można pójść dwoma tropami. Pierwsze to szlachetne rozumienie od łacińskich słów: moneo-monere, czyli jakaś forma pokrycia (np. warstwą malarską), drugie, które wydaje mi się ze wszech miar zasadniejsze, a pochodzi ono od pośledniejszego zwrotu, by kogoś omamić, a tym samym otumanić, zbajerować i zarobić. Wszystko zdaje się wskazywać, że „monidło” zostało ukute w środowisku „szemranym” – może warszawskim? Przemawia za tym użycie tej nazwy w opowiadaniu Jana Himilsbacha z lat 60. pod znamiennym tytułem Monidło. Wydaje się również, że nieomal za przyczyną literata, kamieniarza nagrobnego, Jana Himilsbacha ugruntowało się wyłącznie pejoratywne znaczenie tego pojęcia, dla wielu utożsamianego z kiczem.
Wydarzyła się rzecz nieprawdopodobna w polskiej nauce: wśród polskich badaczy – etnografów, kierujących się niewątpliwie swoistym poczuciem smaku, wykluczono ze strefy badań zjawisko monidła. Przemilczano i zignorowano istnienie portretów ślubnych i rodzinnych o charakterze monidła, funkcjonujących w nieomal każdym domu na prowincji. Muzea etnograficzne, skanseny nie eksponują takowych obrazów fotograficznych. Sprawa wydaje mi się wręcz skandaliczna. Jest to swoiste cenzurowanie estetyki ludzi prostych, mieszkańców wsi.
Każdy kto znał i pamięta chatę, dom wiejski, nie będąc koniecznie badaczem naukowym, muzealnikiem czy pracownikiem skansenu, wie, że w wiejskiej izbie, we wnętrzu domu, znajdowały się bardzo nieliczne przedmioty ograniczone do rzeczy i narzędzi niezbędnych, racjonalnych w swych funkcjach, przeznaczonych do codziennego użytku. Wynikało to z jednej strony z ubóstwa, a z drugiej z funkcjonalności tych przedmiotów, jak i ograniczonej wielkości chat. Każdy przedmiot miał swoje znaczenie i swoje miejsce, w którym stał. Ściany w chałupach miały zaś specyficzną rolę. Dotyczyło to głównie izb reprezentacyjnych. Wisiały tam święte obrazy i na domiar ważności, właśnie monidła.
Z pewnością idealizowanie swojego wizerunku było jednym z celów podstawowych posiadania podobizny w kształcie monidła. Artysta fotograf, trafiający w progi chaty, wydawał się najlepszym oferentem tego rodzaju usługi/przysługi.
Kolorowany portret ślubny powstawał po znacznym upływie czasu. Nie powstawał z wielu powodów w dniu ślubu: ekonomicznych, znacznej odległości od zakładów fotograficznych, braku na miejscu fotografa czy też aparatu w rodzinie. Tych powodów szczególnie w Polsce było więcej. Co rusz czas wojen i pożóg oraz chroniczne ubóstwo. Ta idea „odtworzenia” ślubu wydaje się zamierzeniem sentymentalnym i romantycznym. Zamówienie monidła ślubnego odbywało się często po kilkunastu latach. Znane są przypadki, gdy zamawiały takie portrety osoby owdowiałe. W takiej postawie widzimy ducha idealizowania związku dwojga ludzi. Jeżeli mówimy o portrecie ślubnym, to ma on być zgodny z aktem ślubnym, sakramentalnym braniem siebie „na dobre i na złe”. Staje się obrazem uniwersalnego dobra, zamiaru bycia doskonałym w znaczeniu wręcz ewangelicznym. Znając swoje grzechy i przywary, słabości i ułomności, małżonkowie pragną utrwalić siebie w obrazie idealnym. I takim obrazem stało się monidło. Za sprawą wprawnego fotografa wygładzającego i upiększającego zmęczonych pracą na roli bohaterów. Spróbujmy popatrzeć na to monidło oczami i marzeniami tych ludzi.
Od pewnego czasu istnieje dość wyraźne zainteresowanie techniką, formą i swoistym urokiem obrazów fotograficznych retuszowanych i kolorowanych, powstałych w odeszłej epoce. Oczywiście tego zainteresowania nie wykazują w dalszym ciągu etnografowie, lecz młodzi twórcy – plastycy, fotograficy. Zdarza się jednak nader często, że monidłem, czy ideą monidła są określane dziwne i kuriozalne obrazy lub sytuacje artystyczno-obyczajowe (np. dekoracje lokali gastronomicznych).
Czego bym się bał zdecydowanie, to, że przy sentymentalnym powracaniu i stylizowaniu pod estetykę określaną mianem „monidła”, może się to odbywać z obciążeniem owego wcześniej ukutego pejoratywnego znaczenia. Tym samym idea pierwotna retuszowanego (w dobrej wierze) portretu, w nowej sytuacji powoływania się na tamtą estetykę, myśląc lekceważąco czy też kpiąco, jest nadużyciem. Nie przysługuje się w żadnej mierze naukowej rehabilitacji monidła. To, że techniką monidła zafascynowana jest młoda generacja fotografików może z jednej strony świadczyć, że fotografia artystyczna dzisiejszego oblicza atelier rzemieślniczego, maniery fotograficzne współczesnych zakładów usługowych, jest również traktowana dziś jako zły gust. Współczesne wielkoformatowe reklamy, wiszące billboardy z podobiznami polityków lub celebrytów, mają wygładzane, podkolorowane wizerunki. Zmęczeni praktykami rodem z Photoshopu, zaczynamy z sentymentem powracać do manualnych opracowań zdjęć. A z drugiej strony jest ogólna tendencja powracania do dawnych technik, momentami ułomnych (z punktu widzenie idealnego obrazu cyfrowego) jak fotografia otworkowa, koloidowa itp. A ta sytuacja stawia nas o krok od rehabilitacji, właściwego zrozumienia idei i sensu „monidła”.